piątek, 20 maja 2016

Rozdział 32

LISI

- Więc, czy ja dobrze właśnie zrozumiałam? Louis powiedział ci, że wciąż cię kocha, pocałował a ty nie mogłaś właściwie tego przyjąć, i go odrzuciłaś… - Jolie usiadła naprzeciwko mnie w naleśnikarni, wsadzając sobie jeden z tych przysmaków do buzi.
- Ja… Tak – przytaknęłam i wzięłam kubek kawy w obie ręce.
- Chcesz usłyszeć moją szczerą opinię? – Oczy Jolie błyszczały, kiedy patrzyła na mnie. O Boże. Dlaczego właściwie do niej zadzwoniłam. Ponieważ jesteś zrozpaczona.
- Śmiało – wymamrotałam przykładając kubek do ust. Louis zniknął godzinę temu i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to był błąd. Cholera,  nie wiedziałam generalnie nic więcej, ponieważ wszystko tylko pogmatwałam. Powinnam wreszcie lepiej przejrzeć siebie samą.
- Jesteś naprawdę… - Jolie pokręciła głową. Chciała mówić dalej, więc wzięłam tylko duży łyk gorącej kawy w usta. Teraz przez marzenia poparzyłam się. Zakaszlałam i łzy napłynęły mi do oczu, kiedy przełknęłam ciepły napój.
- To nie tak, prawda? To co próbujesz powiedzieć, tak? - wymamrotałam w panice, ton mojego głosu nie był normalny.
- Powiedzmy tak – odgarnęła swoje blond włosy z przed brązowych oczu – Nie myślisz do końca zwięźle. 
Oniemiała patrzyłam na nią. – Ehm – mruknęłam unosząc brew – To… Nie rozumiem.
- Właśnie. Twój problem, a ty go nie rozumiesz. Słuchaj Ellie, posłuchaj mnie, posłuchaj swojego serca. Louis w przeciągu kilku tygodni i miesięcy przyniósł ci tyle problemów i zmartwień. A ja poradziłam ci najpierw, abyś go zapomniała. Ale ty mu wybaczyłaś, racja?
- Tak. Ale przez to, że tyle się wydarzyło nie jestem pewna czy… czy to było słuszne. -  Miedzy palce wzięły serwetę delikatnie otarłam gorące plamy kawy z moich kolan i blatu. Jolie wrzuciła kostki cukru do herbaty i zamieszała je łyżeczką w filiżance. Wydało to cichy dźwięk, ale nie irytujący dźwięk. To przerwało niezręczną ciszę.
- To nie ma żadnego związku. Choć jej twarz była skamieniała, wiedziałam, że uśmiecha się do mnie w paskudny sposób w środku. Prowokacyjnie. Typowa Jolie Grin.
- To nie jest śmieszne – powiedziałam monotonnie, tym razem uważając na kubek podczas picia.
Jolie westchnęła ciężko. – Elis. Ten typ cie kocha, ja to widzę to. Widzą to inni. Dlaczego Niall się od ciebie odsunął? Bo to zauważył. Wy oboje sprawiacie, że żyje wam się ciężej.
Moje oczy rozszerzyły się lekko. Patrzyłam na nią długo. Wtedy słowa same wkradły się do mojego mózgu. Wszystko było jasne. Byłam totalnie głupia. Głupia, głupia, głupia. Byłam zła.
- Cholera – mruknęłam ledwie słyszalnie. Jolie lekko skinęła głową. – Totalnie to zmarnowałam. – Zakrywając ręką oczy odetchnęłam głęboko wypuszczając powietrze na zewnątrz. Pomogło. Takie wyłączenie się na naprawdę krótką chwilę od świata. – I co teraz?
- Pędź. Jedź do niego i spróbuj to uratować.
Milczałam kilka sekund. – Mogę? Wypada biec? Czy to nie jest… przeciwko kobiecej godności?
Jolie roześmiała się. – Jesteś taka słodka Lisi – zachichotała spoglądając na mnie przyjaźnie. – Tym razem tylko ty możesz to wyprostować – powiedziała wtedy i zjadła ostatni kawałek swojego naleśnika.
Ok. Musisz się przezwyciężyć, Elisabeth. – Najlepiej jeśli pójdę zaraz – mruknęłam i szybko podniosłam rękę do góry, gdy obok przechodził kelner.
- Czy mam cię podrzucić? Jestem tutaj motorem mojego ojca. – Nie patrzyła na mnie, wzrok miała w swojej portmonetce, którą trzymała. – Mam czas do kolacji.
Spojrzałam na zegarek. Była już prawie ósma. Potrząsnęłam głową i wstałam. – To byłoby miłe, dziękuje.
Wyszłyśmy z małej, ładnej kawiarni i Jolie zatrzymała się przed wielką, czarną maszyną. Niechętnie stanęłam obok. Ostatni raz jechałam na motorze na Ibizie. Wiatr który czułam znów pojawił się w mojej pamięci.
- Chodź, siądź. – Jolie przesunęła się do przodu i podała mi kask. – Trzymaj swoją kurtkę, może być zimno. – Uśmiechnęła się.
- Przegapiłaś już kolację, prawda? – krzyknęłam, ponieważ silnik już pracował, a my jechałyśmy.
Śmiejąc się odwróciła głowę do mnie. Chłodny wiatr sprawiał, że kosmyki blond włosów uderzały mnie lekko w nos i policzki.
- Tak. Chciałam wiedzieć, gdzie mieszka ta gwiazda.
- Słodka okolica. – Jolie rozejrzała się zainteresowaniem, a ja zeszłam z siedzenia. – On na pewno ma wodne łóżko. I prysznic - deszczownica. Może nawet jacuzzi. Mój Boże, chciałabym spędzić tam cały dzień. Dla przyjemności, na pewno wiesz, co mam na myśli.
- Jolie – oburzona spojrzałam na nią i podałam kask.
- Ależ co? Tak jest zawsze w filmach. Niektórzy również wolą na wyspie kuchennej. Ma coś takiego? Widziałaś?
- Nie!
- Szkoda. Ale zastanawiam się nad czymś, Edward Cullen również kupił ogromne łóżko, i z Bellą…
- Muszę iść – przerwałam jej fantazję swoimi słowami i pocałowałam w policzek. – Do później, zadzwonię do ciebie! – Zaśmiała się i mrugnęła do mnie, a wkrótce potem silnik motoru zabrzmiał ponownie.
Moje dłonie zaczęły się pocić, kiedy nacisnęłam dzwonek. Szurałam nogami jak koń po brudnej macie pod drzwiami, a moje serce biło dziko. Po chwili przycisnęłam ponownie dzwonek. Nie otworzył. Dokładnie tak samo jak parę dni temu nie odbierał moich telefonów. Czy jego naprawdę tam nie ma, czy wie, że to ja jestem na dole?
Firanka poruszyła się i w oknie pojawi się twarz. Lekko pomarszczone palce otworzyły okno. Zdumiona spojrzałam na kobietę.
- Cały dom jest pusty, to piątek. Do kogo przyszłaś?
- Louisa. Louisa Tomlinsona – powiedziałam cicho i podeszłam krok w jej stronę. Spojrzenie kobiety zmieniło się, biedna dziewczyna – zdawało się mówić. Biedna, biedna dziewczyna. Straciła serce dla niewłaściwej osoby. Próbująca uratować swoją miłość, myśląca, iż w jego oczach jest coś szczególnego.
Jak często widywała tutaj dziewczyny? Ile ich przyszło? Sterczało przed drzwiami. Czy wszystkie pojawiały się do Louisa? Albo jeszcze do innych żyjących tu młodych ludzi?
- Nie postawił stopy w domu, odkąd opuścił go rano  - powiedziała, a ja zastanowiłam się czy ona obserwowała każdy ruch. – Z pewnością nie wróci przed północą. Wiesz jacy są ludzie młodzi. Dzicy i pochopni. Cieszą się swoimi młodymi, świeżymi latami. – Zapach starych mebli zmieszanych z jedzeniem przeszedł przez szczelinę w oknie i unosił się delikatnie w powietrzu.
- Dziękuję – mruknęłam i przeszłam kilka kroków do tyłu zanim odwróciłam się i pobiegłam ulicą. Mój telefon spoczywał w kieszeni marynarki – Jolie prosiła mnie, abym zadzwoniła jeśli coś będzie się działo, jednak wolę być teraz sama.

Weekend był powolny. Kilka razy pytałam Lottie czy widziała Louisa, ale nie pojawił się u nich. W poniedziałek wychowanie fizyczne wypadło. Z powodu choroby. Tak jasne. We wtorek jego czarne, wąskie volvo nie stało na parkingu. Dziś była środa. Również bez śladu.
Powoli zaczynałam się martwić.
- Eizabeth, słuchasz? – Mój nauczyciel angielskiego nagle stanął przed moim stołem. Zaskoczona spojrzałam w górę i oderwałam wzrok od okna.
- No p-pewnie – mruknęłam i zmrużyłam oczy, aby przeczytać to, co zostało napisane na tablicy.
- Gdzie są twoje myśli, Lisi? – Lottie rzuciła w moją stronę zaniepokojone spojrzenie.
- Ja.. – jest okej. – Zmęczona spojrzałam na nią podpierając głowę na ręce.
- Dziś znów na lody? Zanim Harry na coś wpadnie.
- Jest mroźnie na zewnątrz – mruknęłam, starając się trzymać oczy otwarte. Zasnąć na lekcji – jeszcze tego mi brakowało w tym momencie.
-Więc… może mogłybyśmy coś ugotować. Podobnie jak kiedyś, pamiętasz?
Uśmiechnęłam się. Miesiąc temu byłyśmy tylko we dwie. Żadnego Harry’ego ani Louisa, bez zakłóceń. Weekend po porostu dla nas. W sobotę rano byłyśmy w mieście, a wieczorem gotowałyśmy i oglądałyśmy w nocy filmy. Zauważyłam, jak mi tego brakuję. – Chętnie.
Twarz Lottie rozjaśniła się i zadowolona powróciła do sporządzania notatek.
Po zajęciach pojechałam na rowerze do supermarketu, który był najbliżej domu Lottie. Ona miała jeszcze lekcję fortepianu, więc podjęłam się zrobieniu zakupów.
Z pełnym wózkiem stałam w długiej kolejce. Przede mną zawodziły małe dzieci, które były między pomidorami i chlebem do tostów, w wózku. Zaczęłam pocić się w moim płaszczu – tutaj było zdecydowanie zbyt wielu ludzi.
- Proszę was, nie wyglądam na dwadzieścia jeden lat? – odezwał się głos z głowy węża.
- Chcę zobaczyć twój dowód osobisty – powiedziała zimno sprzedawczyni splatając szerokie ramiona na piersi.
- Ale ja nie mam go ze sobą – odpowiedział zirytowany klient, a ja zdałam sobie sprawę, kto to był. Teraz także zauważyłam brązowe włosy Louisa.
- Bez dokumentu, nie ma Jacka Danielsa.
- Poważnie?! – W jego głosie było słychać wyraźny gniew – usłyszałam brzęk butelek, a kiedy wyciągnęłam szyję zauważyłam go jak w pośpiechu opuszcza sklep. Cholera miałam z nim porozmawiać.
Mój wzrok padł na paletę z kilkoma butelkami Jacka Danielsa, bez wahania złapałam jedną i umieściłam na górze zakupów. W końcu miałam ze sobą dowód.
Ledwie Louis zniknął, a czas oczekiwania skrócił się, pięć minut później stałam przed czarnowłosą kasjerką – Dokument? – spojrzała na szklaną butelkę. Kiwnęłam głową i pokazałam. – Jest teraz w ofercie nic dziwnego, że wszyscy chcą. – pokręciła głową, srebrny kolczyk mignął w jej ustach.
Zastanawiałam się jak uda mi się to wszystko przenieść. W moim koszyku rowerowym było niemożliwe, aby wcisnąć tyle jedzenia. Zobaczyłam Louisa w bocznej uliczce telefonującego i opartego o swoje auto. Byłam w połowie drogi, a on stał odwrócony do mnie plecami, dlatego mógł nie zauważyć, iż na niego patrzę. Niezdecydowanie spojrzałam na niego i na mój rower, tam i z powrotem.
Może to tutaj była moja jedyna szansa? Na parkingu przy super markecie – jedyny moment, kiedy na niego trafiłam. Kto wie, kiedy pojawi się ponownie?
Właśnie zakończył rozmowę, a ja ruszyłam się krzycząc – Louis! – Ruszyłam przez parking. Mój wózek z zakupami był niespokojny, gdy pchałam go po nierównym podłożu. – Louis, czekaj!
Podniósł wzrok, odwrócił się i widziałam, że był niezdecydowany. Zignorować i odejść, czy słuchać moich bredni?
Tak się na niego zapatrzyłam, że z opóźnieniem dotarł do mnie jego krzyk – El, uważaj! – zdawał się krzyczeć patrząc zaskoczony w bok. Musiałam odepchnąć wózek. Z piskiem hamulców przede mną zatrzymało się srebrne Audi, gdy zdążyłam uskoczyć w bok.
- Gdzie ty masz oczy, młoda damo? – wołał kierowca, uprzednio opuściwszy szybę.
- Prze-przepraszam – mruknęłam i powoli przyłączyłam się do Louisa. Jego spojrzenie mnie unikało. Nie miałam o to pretensji.
- Zawsze jestem tym, który cię ratuje – zauważył Louis.
- Co ty tu robisz? – Wydawało się, że było to jedyną rzeczą, o którą mogłam zapytać. Bardzo mądrze.
- Byłem na zakupach.
Och. No tak, zakupy w supermarkecie. – Ja też – mruknęłam zakłopotana. – Lottie i ja chcemy dziś wieczorem gotować, wiesz? – Dodałam jeszcze szybciej. Jak uratować tą sytuacje?
- Więc powinienem pójść – powiedział i otworzył drzwi samochodu. Dalej Lisi, to twoja szansa.
- Louis, nie proszę, poczekaj. Chciałam tylko… Gdzie byłeś przez ostatnie dni? – wyjąkałam, jednak przecież nie to było moim prawdziwym problemem.
- Nie o to tobie chodzi.
- Racja. Chodzi o coś innego – odpowiedziałam nieco urażona. – Louis, muszę z tobą porozmawiać. Wiesz o czym mówię? I.. To co stało się w piątek, ja… ja myślałam o tym.
- I co? – zapytał z zaciekawieniem. Wciąż miał zimne spojrzenie.
- Zrozumiałam… byłam po prostu zupełnie głupia. Głupia i ślepa. – Powiedziałam wszystko? Czy on mnie teraz zrozumie?
Wyraz jego twarzy zmienił się nieznacznie. Czy to była radość, lub może satysfakcja?
Nie, to była mała iskierka nadziei. Może, może rzeczywiście nie jest jeszcze stracone. Jest jeszcze nadzieja.
Jednak nic nie powiedział. Spodziewał się czegoś więcej. Wspaniale.
- Dla mnie nie było to jasne, ale myślę, że teraz zrozumiałam. Samo, to że cię nie było, nic nie wiedziałam, strach, obawa. Louis proszę zapomnij o tym, co powiedziałam w piątek. … więc, kocham cię, nic nie mogę z tym zrobić.
Cisza. Nienawidziłam tej ciszy.
Spoglądał na mnie długo. Tak, bezpośrednio i intensywnie. Czułam jego spojrzenie na swojej twarzy, nie wiem jak długo to trwało.
- W porządku – mruknął.
Zaskoczona, spojrzałam w górę „W porządku”. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Była to odpowiedź, na przykładowy tekst:” - Odbiorę cię dzisiaj o trzeciej ze szkoły. – W porządku.” Albo „  - Przyjdę później, nie czuje się dobrze. – W porządku” ale na kocham cię? Może powiedziałam coś zupełnie innego, czego nie chciałam powiedzieć?
Znów to. Niejasności. Jakiś węzeł rósł w moim mózgu.
- Czekałem, aż to przemyślisz. – Mały uśmiech wkradł się na jego usta.
- Och. Naprawdę? – Nasza rozmowa objęła dziwny kierunek. W filmach, para całowała się w takich momentach.
- Tak. I wiesz nad czym się zastanawiam? Czy dziewczyna znów mnie odrzuci, kiedy mnie pocałuje – zamknął drzwi.
- Nie zrobi tego – potwierdziłam, zrobił krok w stronę wózka z zakupami – Jeśli pan Jack-Dalniels potem wybaczy?
Louis zachichotał i spojrzał na chwilę do tyłu – Skoro nie ma dowodu osobistego… - powiedział i wziął moje ręce w swoje. – Wybaczy. – Lewą ręką pogładził moje włosy.
Następnie pochylił się i pocałował mnie. Nie mogłam opisać tego, co myślałam. Prawdopodobnie nic.
- Jack Daniels był dla kuzyna. Ja musze mieć jasną głową – mruknął w moje usta.
- A inny Jack Daniels sturlał się z innymi zakupami – zachichotałam i odwróciłam głowę. Wózek powoli przesuwał się w dół drogi. Bez tchu Louis chwycił moją rękę ponownie i pociągnął w stronę samochodu.

I co powinnam powiedzieć? To wspaniałe uczucie. Dla obu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz