środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 29

LISI
Kiedy następnego dnia rano zeszłam do kuchni na śniadanie Harry był już w drodze do szkoły. Zrobiłam kakao i spojrzałam na moją kartkę, na której wymienione były słowa z hiszpańskiego. Właśnie na pierwszej lekcji miałam dziś test.
- Dobry, Lisi – Ryan przetarł ręcznikiem mokre włosy, a następnie powiesił go na krzesło.
- Hej – zmęczony uśmiech wpłynął na moje usta, chwyciłam kubek kakao.
- Mam cię zawieźć do szkoły? Jeszcze się spóźnisz. – Tak. Ponieważ całą noc nie mogłam spać spokojnie. Louis bezustannie siedział w mojej głowie.
- Chętnie – po raz ostatni spojrzałam na niego z wdzięcznością, zanim wyszłam na korytarz by się ubrać. Właśnie zarzucałam torbę na ramionach, gdy podszedł do drzwi.
- Robi się zima – skomentował lodowaty wiatr i nałożył na głowę czapkę.
Podczas jazdy wpatrywałam się w milczeniu w okno. Duży zarys szpitala śmignął obok nas, moje myśli od razu wróciły do Nialla. Louis naprawdę nasłał na niego swoich znajomych? Bo… ja? Nie mogę sobie tego wyobrazić. Powinnam trzymać się od niego z daleka.
- Jesteśmy, przyjemności dziś – Ryan zahamował na betonowym parkingu szkoły – i powodzenia na teście.
Odwzajemniłam pośpiesznie uśmiech, a potem wyskoczyłam i ruszyłam biegiem do budynku szkoły. Dzwonek zadzwonił głośno na korytarzu, gdy biegłam po schodach. Szybko przeszukałam w głowie mój plan i ruszyłam do sali.
- Spóźniona? Ty? – Postać wyłoniła się ze sekretariatu. Zszokowana spojrzałam na Louisa. Taki był właśnie rezultat próby zachowania dystansu. – Hej El, poczekaj teraz jeszcze chwilę. – Jego ręką chwyciła moją, gdy próbowałam przecisnąć się obok niego.
- Co ty tutaj robisz? – Sceptycznie złożyłam ręce na piersi i odwróciłam się w jego stronę.
- Miałem rozmowę z dyrektorem szkoły – mruknął i spojrzał w ziemię.
- Ah? – Zdziwiona uniosłam brwi do góry. – Dlaczego?
- Ciekawska jak zawsze – zachichotał cicho i schował ręce w kieszeni spodnie – Mój kolejny semestr nie rozpocznie się bezpośrednio, robię też przerwę od piłki nożnej– spojrzał wyczekująco na bok, a ja zaczęłam myśleć. Dlaczego mówi mi o tym tak nagle?– Pani Carter jest w ciąży. Będę jej zastępcą Zszokowana oderwałam wzrok od ściany i zacisnęłam mocno swoje usta.
- Co proszę?
- El, wiem, że nie mamy właśnie bezproblemowych relacji, ale proszę nie bądź teraz na mnie znów zła.
- Muszę iść teraz na lekcję – mruknęłam a potem pobiegłam do klasy.
I rzeczywiście dzisiejsza lekcja wf  była odwołana. Przynajmniej dzisiaj.

- O nie, nie zostawiaj mnie samej – Lottie uderzyła ostrzegająco w mój talerz. Siedziałyśmy z Liną w środku kawiarni, po prostu zadowolone z naszej przerwy. – Nie jeśli mój brat będzie robił lekcję, oh nie Lisi!
- Nie mam ochoty, na jego komentarze  – powiedziałam ze złością i wcisnęłam sobie Tortellini do ust.
- Kto wie, jak długi pani Carter nie będzie – mruknęła Lina i posłała mi pełne politowania spojrzenie. Wzruszając ramionami przekserowałam swój wzrok z powrotem na widelec, na który nawinięty był makaron.
- Czuje się jak w stereotypowym filmie dla nastolatków. Mój poziom spada coraz niżej – mruknęłam.
- Ah, Lisi, nie możesz się teraz pogrążać w użalaniu nad sobą. – Lottie oparła łokcie na stole – Daj nam lepiej porozmawiać o czymś… mniej skomplikowanym. Więc… - odwróciła się do Liny i owinęła kosmyk włosów wokół palca – Z kim chciałabyś pójść na jesienny bal? Wywróciłam rozbawiona oczami. Interesująca zmiana tematu.
- Niall – uśmiechnęła się Lina i spojrzała niepewnie w moją stronę. Odwzajemniłam uśmiech i zacisnęłam zęby. Bez Nialla w szkole było nieciekawie. Żadnych irlandzkich opowieści, żartów, pakunków z ciastkami, które zawsze można było potajemnie buchnąć.
Nie, on był w szpitalu, zraniony i nie wiedziałam kiedy będzie mógł wrócić. Mama wróciła wczoraj późno do domu, z jednej strony byłam szczęśliwa, że okazywała zainteresowanie, ponieważ wiedziała ile on dla mnie znaczy. Mimo to nie mogłam radośnie wskoczyć w jej ramiona, gdy wiedziałam, że Niall właśnie leży w szpitalu.
- Oh, jak słodko, znacie się od przedszkola? – Lottie zapiszczała wyrywając mnie z zamyślenia. To była znów znana stara codzienność, typowa dziewczęca rozmowa, żadnych zawodów sercowych. Również przełknęłam mój zły humor.

 Zasznurowałam mocno moje trampki i podniosłam się. Inne dziewczyny zniknęły już na hali gimnastycznej. Okej, trzymaj się,  powiedziałam sobie w myślach i związałam moje blond włosy w warkocz. Duszący przepocony zapach szatni zostawiłam za sobą, gdy weszłam na chłodną halę.
- Jestem Louis – usłyszałam jego głos przede mną – Słyszałem, że przerabiacie właśnie badmintona, dobrze, nie jestem właściwie w tym zawodowcem – zaśmiał się lekko i parę uczennic mu zawtórowało. Nie jest zawodowcem… co za bzdury on opowiada? – Ale postaramy się, żeby było dobrze. Teraz przebiegnijcie najpierw pięć okrążeń, ja podczas tego  spróbuje zrobić boisko do gry.
Kilka współuczniów oderwało się od tłumu i pobiegło wzdłuż krawędzi hali.
Teraz widziałam go zaledwie kilka metrów przede mną i jego spojrzenie padło na mnie. Ten głęboki zrozpaczony wyraz twarzy był nie do zniesienia.
Szybko odwróciłam się, a wtedy przyczepiła się do mnie Lina. Razem zaczęłyśmy biec za innymi.
- On patrzy na ciebie naprawdę … zrozpaczonym wzorkiem – mruknęła kierując swój krok. Co jakiś czas odwracała się – I wciąż patrzy na ciebie.
- Teraz to nie jest takie widoczne – powiedziałam nieśmiało i spuściłam wzrok na nasze buty.
- Ja tylko tak. – Ona wzruszyła ramionami. – Musisz być dla niego naprawdę ważna, jeśli wpatruje się w ciebie jak zdyszana i spocona biegasz po sali.
Rzuciłam jej zdenerwowane spojrzenie.
- Paletki leżą obok siatki – rozbrzmiał jego głos między wysokimi ścianami. Powoli pobiegłam za innymi by odebrać swoją paletkę. Może minęło właśnie piętnaście minut lekcji, najchętniej bym już stąd uciekła. To było po prostu nie wygodne. Jak na mnie patrzył, jak myślałam o nim, i o całej sytuacji.
- Dwójka po każdej stronie siatki – krzyknął Louis nad naszymi głowami. Straciłam Lottie Und Linę z oczy, dlatego poszłam do Zayna.
- Hej Lisi, chodź do mojego zespołu – mrugnął do mnie zachęcająco, stanęłam po drugiej stronie siatki naprzeciwko mojego brata, który żartował z Jamiem.
- Umiesz grać w badmintona? – Zayn balansował na jednym palcu swoją rakietką.
- Nie – uśmiechnięta spojrzałam na niego – a ty?
- Nie – jego śmiech sprawił, że niektórzy odwrócili się w naszą stronę – Ale Harry i Jamie uderzyli już.
Zamachnął się paletką w powietrzu z uśmiechem, aż przez to siatka delikatnie uderzyła mnie w tył. Oburzona wciągnęłam powietrze, musiałam odwzajemnić jego uśmiech. Takie zachowanie byłoby dziwne, w końcu był z Perrie, ale my znamy się tak długo; wcześniej w szkole podstawowej musiałam jemu i Harry’emu zawsze organizować „randki”.
Wysunęłam moje ramie i szturchnęłam go uchwytem w brzuch. Żartobliwie drgnął i uniósł swoją rękę, jakby trzymał miecz. Rozwinął się jakby mały pojedynek, podobnie jak Harry i ja wcześniej z naszymi drewnianymi mieczami które zrobił nam tata.
- Czy mogli byście przestać się wygłupiać i zacząć ćwiczyć? – nagle obok mnie pojawił się Louis. Wzdrygnęłam się a następnie przesuwając trochę dalej od niego opuściłam paletkę.
- Jasne – mruknęłam chłodno, czekając aż Harry uderzy w lotkę. Pofrunęła w moją stronę, ale moja rakieta i tak ją minęła. Ktoś zachichotał.
Louis trzymał swoją rękę przy ustach i zaciskał usta, aby stłumić śmiech. Co znów zrobiłam źle? Harry, Jamie i Zayn również cicho chichotali.
- El, to nie jest mucha którą przepędzasz – skomentował Louis. Jamie wybuchnął śmiechem podskakując w górę i w dół. Śmieszne. Naprawdę śmieszne.
- Albo rozbijasz – dodał mój brat.
Wściekła mrużąc oczy rzuciłam rakietą w ziemię.
- Spróbuj raz zrozumieć żart – powiedział Louis z westchnieniem kiedy odwróciłam się na piętach i usiadłam na drewnianą ławkę.
Z trudnością ignorowałam go, kierując swój wzrok na Lottie i Line, które śmiały się do siebie chwytając piłkę.
- Chodź El. Nie złość się to wyglądało po prostu śmieszne.
- To wyglądało po prostu śmiesznie – przedrzeźniłam go i spojrzałam ze złością na moje paznokcie.
- Mam cię tego nauczyć? – westchnął cicho, poczułam wyraźnie jego wzrok na mojej twarzy.
- Co?
- Jak prawidłowo trzymać rakietę – wstał, oderwałam wzrok od gwoździ i spojrzałam na niego w górę.  Miał na sobie strój sportowy, piłkarskie spodenki, zwykłe trampki i  szary T-shirt. Niestety dość wyraźnie podkreślające jego ciało.
Zastanowiłam się przez chwilę, potem wstałam i czekałam. Mały wymuszony uśmiech uformował się na moich ustach i wzruszyłam ramionami.
- Okej, musisz ustawić się tak – wysunął swoją lewą nogę przed siebie i odwrócił się lekko do prawego ramienia, a potem delikatnie do tyłu, trzymając przy tym oburącz rakietkę po prawidłowej stronie.
Apatycznie zrobiłam to samo, co on i spojrzałam na niego wyczekująco.
- El, zobacz proszę dokładnie jak stoję – mruknął i pocierając ręką po czole.
- Zrobiłam już to – odpowiedziałam cierpko.
- Potrzebujesz więcej napięcia – powiedział Louis i podszedł. Stanął przede mną i odwrócił mnie biodrami w dobrą stronę. Jego palce ustawiły napięte ciało i ramię pod dobrym kątem.
- I teraz – jego głos był blisko mojego ucha, a ja zastanawiałam się dlaczego doprowadzało mnie to do szaleństwa – Odbijasz nadchodzącą lotkę rakietą – jego ramie ustawiło moje nad głową i powtórzyło ruch. – I teraz z większym entuzjazmem, potem zrobisz sama – znów pomógł mi zrobić właściwy ruch, poczułam jego obecność tak intensywnie, że moje serce nabrało nierównego tępa.
- Nauczyciele też przychodzą na bal – mruknął z roztargnieniem w moje ucho, drgnęłam.
- Wciąż jesteśmy tylko nauczycielem i uczniem… ty… my… więc.. to nie wyjdzie – wyjaśniłam jąkając się i starając spokojnie oddychać.
- Tak naprawdę nie liczę się jako nauczyciel. Ale mogę skorzystać z darmowego bufetu, więc dlaczego by nie przyjść? – jego usta ułożyły się w bezczelnym uśmiechu – Hej El, rób to dalej, musisz się tego nauczyć.
Zdenerwowana jęknęłam i opuściłam uniesioną rękę – Louis mogę to sama zrobić – mruknęłam i uwolniłam się z jego pół uścisku.
Cofnęłam się, uniosłam paletkę i zamachnęłam się. I znowu, dopóki nie miałam większej ochoty.
- Musisz bardziej wyciągnąć w górę, inaczej twoja lotka ciągle będzie wpadać w siatkę – podszedł do mnie i stanął naprzeciwko. Jego ręka chwyciła mój nadgarstek i chciał razem z paletką unieść do góry, ale cofnęłam rękę. Poczułam ekscytujące mrowienie. Brawo.
- Zrozumiałam to, dziękuje – po prostu skinęłam tylko głową i podbiegłam z powrotem do Zayna.

- I? Jak się masz? – usiadłam znów przy szpitalnym łóżku Niall’a i spróbowałam z kieszeni torby wyciągnąć jego ulubiony batonik.
 - Lepiej, jutro mogę iść do domu. Krwawienie i siniaki zniknęły. – Jego głowa była owinięta w bandaż, tylko przez kilka miejsc wystawały kosmyki jego pięknych blond włosów, które mogłam zobaczyć.
- Cieszy mnie to – uśmiechnęłam się i wstałam, by rozsunąć zasłony.
Szare światło zachmurzonego nieba rozświetliło tylko nielicznie pokój; znów zaczęło padać.
- Czy ty i Louis pokłóciliście się? – zapytał mnie, gdy wpatrywałam się zza okno.
- Tak, dlaczego pytasz? – mruknęłam i zauważając kartkę, z migającymi światłami podjeżdżającymi pod klinikę.
- Przeze mnie? – jego głos załamał się trochę, spowodował to kaszel.
- On jest winny, tego że tutaj jesteś Niall, mam też wszelkie inne powody by być na niego zła.
- Nie wiesz tego do końca, czy on naprawdę nasłał tych chłopaków na mnie – ciągnął, skierowałam swój wzrok na przemoczonych rowerzystów.
- Mimo to – przekornie skrzyżowałam ramiona na piersi i odwróciłam się.
- Ellie, to co chciałem powiedzieć – kaszlnął na chwilę zasłaniając się ręką – Wy naprawdę dobrze wyglądalibyście razem.
- Oh, nie – jęknęłam cicho i potrząsnęłam szybko głową – Nie ty, proszę nie mów tak, Louis i ja jesteśmy jak ogień i woda, sól i pieprz. Kompletne przeciwieństwa, więc proszę nie mów tak.
- Pyszny stek nie smakuje dobrze tylko z solą – uśmiechnął się szeroko, wywróciłam oczami.
- Myślisz tylko o jedzeniu, zgadza się? – musiałam się uśmiechnąć.
Zapadła cisza, zamyślona usiadłam na stołek i żując swoją dolną wargę. Dlaczego tak trudno zostawić innych ludzi. To nie tylko złamałoby serce innej osoby, nie, złamałoby też własne. Nie mogę  tego zaakceptować, jak myślałam.
- Możesz mi pomóc – głos Nialla przywołał mnie powrotem do rzeczywistości.
- O co chodzi? – uważnie zwróciłam się w jego stronę.
- Chodzi o jesienny bal – zaczął a ja uniosłam brwi. Natychmiast przypomniały mi się słowa Liny, albo Louisa.
Nauczyciele przychodzą na bal…
Świetnie. Jeszcze jedna możliwość, aby zrobić z siebie pośmiewisko. Chyba, że nie pójdę…
- Na żadnym nie byłem. – Niall wykrzywił skruszony twarz – Jak zaprosić dziewczynę? Co przyciąga? Jak właściwie przebiega taki bal w Anglii? Dokładnie tak jak w Irlandii? – wyrecytował zaciekawiony.
- Niall, tylko dla twojej informacji: nienawidzę bali, i też nie pójdę, dlatego lepiej zawsze zapytać, czy dziewczyna, którą chcesz zaprosić, ma zamiar iść. Albo czy czasem już z kimś nie idzie. W przeciwnym razie będzie to dość kłopotliwe. Oh tak – Lisi, każdy by teraz zauważył, że mówisz to z własnego doświadczenia.
- Okay? – Niall skinął prawie niezauważalnie głową. Jego ostatnie słowa dryfowały w tle; przed moimi oczami pojawił się obraz, który niechętnie wspominałam.
Bas dudnił monotonnie w uszach, nie mogłam nawet rozpoznać piosenki. Siedziałam ściśnięta między ludźmi, których nawet nie znałam, było jasne, że impreza wymknęła się z pod kontroli. Co miało być prywatną imprezą w kręgu znajomych Jamie’go, stawało się przeludnioną katastrofą. Już dawno straciłam ochotę do zabawy. Nie widziałam Harry’ego przez cały wieczór, generalnie nie widziałam nikogo, kogo znałam. Byli tutaj starsi ludzie; Jamie  świętował razem ze swoim starszym bratem, który właśnie ukończył szkołę. Jutro jest ostatni szkolny bal w tym roku, zanim skończy się ten semestr. Może Louis też tutaj jest. W końcu to też jego ostatni rok.
Przez ostatnie tygodnie wiele robiliśmy wspólnie i jakoś tak stawał się dla mnie coraz ważniejszy. Nie oczekiwałam od niego, że chciałby być z dwa lata młodszą uczennicą. Kiedy siedzieliśmy w sobotę w kinie, powiedział mi, że kupił wejściówki na szkolny bal. Nie mogę opisać jak się wtedy czułam. W każdym razie byłam trochę zdenerwowana. Jednak nie zapytał mnie o nic, co sprawiło, że byłam jeszcze bardziej zdenerwowana. W końcu to może być tak, że on wcale nie chce iść tam ze mną.
Łokieć, czarnowłosej dziewczyny pochylającej się do stolika na którym stała shisha, wbił się w mój bok. Zirytowana wywróciłam oczami i odchyliłam się tak mocno jak było to możliwe. Mogłabym zadzwonić do mamy, żeby mnie odebrała, ale powiedziałam Olivii i Mary, że tutaj zostanę, we trzy miałyśmy spać u M.
- Zagrasz? – czarnowłosa obróciła się do mnie i wypuściła dym z shishy.
- W co?
- Truth or Dare – mruknęła i zaśmiała się cicho.
- Nie, dziękuje.
- Elizabeth – ktoś zaśmiał się za mną, więc odwróciłam się. Louis uśmiechnął się i przytulił mnie krótko. – Właśnie dopiero przyszedłem, jak atmosfera?
- Mega – powiedziałam sarkastycznie i wywróciłam oczami.
- No więc – urwał, żeby unieść butelkę piwa, którą trzymał w ręce – może urozmaicimy tą atmosferę?
- Gry z piciem lub podobnie nie liczą się – zły humor miał przewagę skrzywiłam się.
- Teraz potańczmy – pełen energii wyciągnął mnie z korytarza do pokoju, w którym większość tańczyła. Powstrzymałam uśmiech, gdy Louis odłożył butelkę piwa i entuzjastycznie zaczął luźnie tańczyć. Był bardzo pewny siebie, co sprawiało, że uśmiechałam się jeszcze bardziej.
- Talk dirty to me – przekrzyknął dźwięki piosenki, zdumiałam się i odwróciłam. Ale potem zadałam sobie sprawę, że on tylko śpiewał. Nie bądź krnąbrna Lisi, upomniałam się i sięgnęłam po butelkę Louisa, żeby trochę się rozluźnić. – Jutro po raz ostatni zobaczę szkołę, to uczucie jest wspaniałe! – uśmiechnął się i pochylił w moją stronę tak abym mogła go lepiej zrozumieć.
- I? Jutro wszyscy schlani w trupa, pojawicie się w szkole? – powiedziałam śmiało i napiłam się piwa.
 Jego oczy uformowała się w półksiężyca, kiedy się uśmiechnął. Jakoś tak… słodko. – Nie, jutro będę odważny i ośmieszę się tańcząc walca.
Teraz pomyślałam. Chciał mnie o coś zapytać? Może powinnam go o to zagadnąć, albo nie?
- Powiedz, Louis – zaczęłam próbując krzyczeć wystarczająco głośno – Wciąż nie mam pary na jutro, a samej jakoś mi się nie spieszy żeby iść, więc…
- Co? Nic nie rozumiem, El! – nic nie rozumiejąc nastawił ucho. Skruszona westchnęłam krótko i pochyliłam się jeszcze trochę.
- Pójdziesz jutro ze mną na bal? – krzyknęłam głośniej i zakłopotana przygryzłam moją dolną wargę.
- Oh – było to jedyną rzeczą którą powiedział. Moje, oczy rozszerzyły się trochę kiedy odsunął na jego twarzy wypisane było zaskoczenie.
Cholera, powinnam tego nie robić.
- W zeszłym tygodniu zapytałem Sam – wyznał po chwili, jego oblicze wyrażało współczucie.
- Okej – skinęłam głową i spuściłam wzrok w ciemny grunt pod nogami.
Sam. Dlaczego nie? W końcu była w tym samym wieku, i wcześniej byli już trzy razy parą. Tą relację on – off znali już wszyscy w szkole.
- Przykro mi – powiedział cicho, jego głos prawie tonął w innych odgłosach.
- Już okej – mruknęłam i uśmiechnęłam się do niego krótko. Czy można teraz to nazwać koszem? Czy dostałam właśnie pierwszego kosza? Jakie to smutne, Lisi.
- Jest mi naprawdę przykro, gdybym tylko wiedział…
- Nie Louis, nie musisz się usprawiedliwiać, to mój błąd – posłałam w jego stronę udawany uśmiech i odwróciłam się. Z telefonem w ręku przebiegłam korytarz dzwoniąc do mojej mamy.
- Czy ty mnie naprawdę słuchasz? – słowa Nialla sprowadziły mnie z powrotem na ziemię. Lekko zszokowania odwróciłam się do niego.
- Jasne, więc co? – zapytałam szybko i usiadłam.
- Mimo to potrzebuje twojej pomocy – powiedział ostrożnie i zacisnął usta. – Nie wiem, jak powinienem zapytać o to Linę.
- Więc Lina?
- Tak, właśnie ci mówiłem. Jutro chciała mnie odwiedzić, wydaje mi się że byłoby idealnie zapytać.
- Zgadza się – zawstydzona potrząsnęłam głową próbując brzmieć autentycznie. –Chcesz  ją zapytać, wszystko jasne – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego – Jeśli chcesz możemy zrobić próbę? Wyobraź sobie, że jestem nią – skinęłam do niego zachęcająco.
- Dobrze – niepewnie przesunął wzrokiem między moimi oczami a własnymi rękoma – No więc… Lina – uśmiechnął się krótko, co odwzajemniłam. – Z tego co mi wiadomo nie masz partnera na jesienny bal, więc chciałem cię zapytać, czy chciałabyś pójść ze mną? – jego głos stawał się coraz bardziej niespokojny gdy kończył zdanie.
Skinęłam – Tak chętnie. – Uśmiech wślizgnął się na jego twarz. – Ja… - przerwałam, ponieważ drzwi do szpitalnej sali zamknęły się. Nie miałam pojęcia, że były otwarte. 

6 komentarzy:

  1. Co z blogiem o Niallu? :((

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo wyczekuje i wyczekuje na follow your hear ;) Świetnie piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz, że ja sama na to czekam ;) Dodam na pewno ponieważ zostało kilka rozdziałów, nie jestem teraz pewna ile, a do opowiadania mam ogromny sentyment <3
      Dziękuje ci ogromnie, czuje się świetnie dlatego że Ci się podoba i czekasz, to ogromnie miłe i daje lekkiego kopa żeby dalej szybciej spróbować się ogarnąć, całuję! :D

      Usuń