LISI
Kiedy
następnego dnia rano zeszłam do kuchni na śniadanie Harry był już w drodze do
szkoły. Zrobiłam kakao i spojrzałam na moją kartkę, na której wymienione były
słowa z hiszpańskiego. Właśnie na pierwszej lekcji miałam dziś test.
-
Dobry, Lisi – Ryan przetarł ręcznikiem mokre włosy, a następnie powiesił go na
krzesło.
-
Hej – zmęczony uśmiech wpłynął na moje usta, chwyciłam kubek kakao.
-
Mam cię zawieźć do szkoły? Jeszcze się spóźnisz. – Tak. Ponieważ całą noc nie
mogłam spać spokojnie. Louis bezustannie siedział w mojej głowie.
-
Chętnie – po raz ostatni spojrzałam na niego z wdzięcznością, zanim wyszłam na
korytarz by się ubrać. Właśnie zarzucałam torbę na ramionach, gdy podszedł do
drzwi.
-
Robi się zima – skomentował lodowaty wiatr i nałożył na głowę czapkę.
Podczas
jazdy wpatrywałam się w milczeniu w okno. Duży zarys szpitala śmignął obok nas,
moje myśli od razu wróciły do Nialla. Louis naprawdę nasłał na niego swoich
znajomych? Bo… ja? Nie mogę sobie
tego wyobrazić. Powinnam trzymać się od niego z daleka.
-
Jesteśmy, przyjemności dziś – Ryan zahamował na betonowym parkingu szkoły – i
powodzenia na teście.
Odwzajemniłam
pośpiesznie uśmiech, a potem wyskoczyłam i ruszyłam biegiem do budynku szkoły.
Dzwonek zadzwonił głośno na korytarzu, gdy biegłam po schodach. Szybko
przeszukałam w głowie mój plan i ruszyłam do sali.
-
Spóźniona? Ty? – Postać wyłoniła się ze sekretariatu. Zszokowana spojrzałam na
Louisa. Taki był właśnie rezultat próby zachowania dystansu. – Hej El, poczekaj
teraz jeszcze chwilę. – Jego ręką chwyciła moją, gdy próbowałam przecisnąć się
obok niego.
-
Co ty tutaj robisz? – Sceptycznie złożyłam ręce na piersi i odwróciłam się w
jego stronę.
-
Miałem rozmowę z dyrektorem szkoły – mruknął i spojrzał w ziemię.
-
Ah? – Zdziwiona uniosłam brwi do góry. – Dlaczego?
-
Ciekawska jak zawsze – zachichotał cicho i schował ręce w kieszeni spodnie – Mój
kolejny semestr nie rozpocznie się bezpośrednio, robię też przerwę od piłki
nożnej– spojrzał wyczekująco na bok, a ja zaczęłam myśleć. Dlaczego mówi mi o
tym tak nagle?– Pani Carter jest w ciąży. Będę jej zastępcą Zszokowana oderwałam
wzrok od ściany i zacisnęłam mocno swoje usta.
-
Co proszę?
-
El, wiem, że nie mamy właśnie bezproblemowych relacji, ale proszę nie bądź
teraz na mnie znów zła.
-
Muszę iść teraz na lekcję – mruknęłam a potem pobiegłam do klasy.
I
rzeczywiście dzisiejsza lekcja wf była
odwołana. Przynajmniej dzisiaj.
-
O nie, nie zostawiaj mnie samej – Lottie uderzyła ostrzegająco w mój talerz.
Siedziałyśmy z Liną w środku kawiarni, po prostu zadowolone z naszej przerwy. –
Nie jeśli mój brat będzie robił lekcję, oh nie Lisi!
-
Nie mam ochoty, na jego komentarze – powiedziałam ze złością i wcisnęłam
sobie Tortellini do ust.
-
Kto wie, jak długi pani Carter nie będzie – mruknęła Lina i posłała mi pełne
politowania spojrzenie. Wzruszając ramionami przekserowałam swój wzrok z
powrotem na widelec, na który nawinięty był makaron.
-
Czuje się jak w stereotypowym filmie dla nastolatków. Mój poziom spada coraz
niżej – mruknęłam.
-
Ah, Lisi, nie możesz się teraz pogrążać w użalaniu nad sobą. – Lottie oparła
łokcie na stole – Daj nam lepiej porozmawiać o czymś… mniej skomplikowanym.
Więc… - odwróciła się do Liny i owinęła kosmyk włosów wokół palca – Z kim
chciałabyś pójść na jesienny bal? Wywróciłam rozbawiona oczami. Interesująca
zmiana tematu.
-
Niall – uśmiechnęła się Lina i spojrzała niepewnie w moją stronę. Odwzajemniłam
uśmiech i zacisnęłam zęby. Bez Nialla w szkole było nieciekawie. Żadnych
irlandzkich opowieści, żartów, pakunków z ciastkami, które zawsze można było
potajemnie buchnąć.
Nie,
on był w szpitalu, zraniony i nie wiedziałam kiedy będzie mógł wrócić. Mama
wróciła wczoraj późno do domu, z jednej strony byłam szczęśliwa, że okazywała
zainteresowanie, ponieważ wiedziała ile on dla mnie znaczy. Mimo to nie mogłam
radośnie wskoczyć w jej ramiona, gdy wiedziałam, że Niall właśnie leży w
szpitalu.
-
Oh, jak słodko, znacie się od przedszkola? – Lottie zapiszczała wyrywając mnie
z zamyślenia. To była znów znana stara codzienność, typowa dziewczęca rozmowa,
żadnych zawodów sercowych. Również przełknęłam mój zły humor.
Zasznurowałam mocno moje trampki i podniosłam
się. Inne dziewczyny zniknęły już na hali gimnastycznej. Okej, trzymaj się,
powiedziałam sobie w myślach i związałam moje blond włosy w warkocz.
Duszący przepocony zapach szatni zostawiłam za sobą, gdy weszłam na chłodną
halę.
-
Jestem Louis – usłyszałam jego głos przede mną – Słyszałem, że przerabiacie
właśnie badmintona, dobrze, nie jestem właściwie w tym zawodowcem – zaśmiał się
lekko i parę uczennic mu zawtórowało. Nie
jest zawodowcem… co za bzdury on opowiada? – Ale postaramy się, żeby było
dobrze. Teraz przebiegnijcie najpierw pięć okrążeń, ja podczas tego spróbuje zrobić boisko do gry.
Kilka
współuczniów oderwało się od tłumu i pobiegło wzdłuż krawędzi hali.
Teraz
widziałam go zaledwie kilka metrów przede mną i jego spojrzenie padło na mnie.
Ten głęboki zrozpaczony wyraz twarzy był nie do zniesienia.
Szybko
odwróciłam się, a wtedy przyczepiła się do mnie Lina. Razem zaczęłyśmy biec za
innymi.
-
On patrzy na ciebie naprawdę … zrozpaczonym wzorkiem – mruknęła kierując swój
krok. Co jakiś czas odwracała się – I wciąż patrzy na ciebie.
-
Teraz to nie jest takie widoczne – powiedziałam nieśmiało i spuściłam wzrok na
nasze buty.
-
Ja tylko tak. – Ona wzruszyła ramionami. – Musisz być dla niego naprawdę ważna,
jeśli wpatruje się w ciebie jak zdyszana i spocona biegasz po sali.
Rzuciłam
jej zdenerwowane spojrzenie.
-
Paletki leżą obok siatki – rozbrzmiał jego głos między wysokimi ścianami.
Powoli pobiegłam za innymi by odebrać swoją paletkę. Może minęło właśnie
piętnaście minut lekcji, najchętniej bym już stąd uciekła. To było po prostu
nie wygodne. Jak na mnie patrzył, jak myślałam o nim, i o całej sytuacji.
-
Dwójka po każdej stronie siatki – krzyknął Louis nad naszymi głowami. Straciłam
Lottie Und Linę z oczy, dlatego poszłam do Zayna.
-
Hej Lisi, chodź do mojego zespołu – mrugnął do mnie zachęcająco, stanęłam po
drugiej stronie siatki naprzeciwko mojego brata, który żartował z Jamiem.
-
Umiesz grać w badmintona? – Zayn balansował na jednym palcu swoją rakietką.
-
Nie – uśmiechnięta spojrzałam na niego – a ty?
-
Nie – jego śmiech sprawił, że niektórzy odwrócili się w naszą stronę – Ale Harry
i Jamie uderzyli już.
Zamachnął
się paletką w powietrzu z uśmiechem, aż przez to siatka delikatnie uderzyła
mnie w tył. Oburzona wciągnęłam powietrze, musiałam odwzajemnić jego uśmiech.
Takie zachowanie byłoby dziwne, w końcu był z Perrie, ale my znamy się tak
długo; wcześniej w szkole podstawowej musiałam jemu i Harry’emu zawsze
organizować „randki”.
Wysunęłam
moje ramie i szturchnęłam go uchwytem w brzuch. Żartobliwie drgnął i uniósł
swoją rękę, jakby trzymał miecz. Rozwinął się jakby mały pojedynek, podobnie
jak Harry i ja wcześniej z naszymi drewnianymi mieczami które zrobił nam tata.
-
Czy mogli byście przestać się wygłupiać i zacząć ćwiczyć? – nagle obok mnie
pojawił się Louis. Wzdrygnęłam się a następnie przesuwając trochę dalej od
niego opuściłam paletkę.
-
Jasne – mruknęłam chłodno, czekając aż Harry uderzy w lotkę. Pofrunęła w moją
stronę, ale moja rakieta i tak ją minęła. Ktoś zachichotał.
Louis
trzymał swoją rękę przy ustach i zaciskał usta, aby stłumić śmiech. Co znów
zrobiłam źle? Harry, Jamie i Zayn również cicho chichotali.
-
El, to nie jest mucha którą przepędzasz – skomentował Louis. Jamie wybuchnął
śmiechem podskakując w górę i w dół. Śmieszne. Naprawdę śmieszne.
-
Albo rozbijasz – dodał mój brat.
Wściekła
mrużąc oczy rzuciłam rakietą w ziemię.
-
Spróbuj raz zrozumieć żart – powiedział Louis z westchnieniem kiedy odwróciłam
się na piętach i usiadłam na drewnianą ławkę.
Z
trudnością ignorowałam go, kierując swój wzrok na Lottie i Line, które śmiały
się do siebie chwytając piłkę.
-
Chodź El. Nie złość się to wyglądało po prostu śmieszne.
-
To wyglądało po prostu śmiesznie – przedrzeźniłam go i spojrzałam ze złością na
moje paznokcie.
-
Mam cię tego nauczyć? – westchnął cicho, poczułam wyraźnie jego wzrok na mojej
twarzy.
-
Co?
-
Jak prawidłowo trzymać rakietę – wstał, oderwałam wzrok od gwoździ i spojrzałam
na niego w górę. Miał na sobie strój
sportowy, piłkarskie spodenki, zwykłe trampki i szary T-shirt. Niestety dość wyraźnie
podkreślające jego ciało.
Zastanowiłam
się przez chwilę, potem wstałam i czekałam. Mały wymuszony uśmiech uformował
się na moich ustach i wzruszyłam ramionami.
-
Okej, musisz ustawić się tak – wysunął swoją lewą nogę przed siebie i odwrócił
się lekko do prawego ramienia, a potem delikatnie do tyłu, trzymając przy tym
oburącz rakietkę po prawidłowej stronie.
Apatycznie
zrobiłam to samo, co on i spojrzałam na niego wyczekująco.
-
El, zobacz proszę dokładnie jak stoję – mruknął i pocierając ręką po czole.
-
Zrobiłam już to – odpowiedziałam cierpko.
-
Potrzebujesz więcej napięcia – powiedział Louis i podszedł. Stanął przede mną i
odwrócił mnie biodrami w dobrą stronę. Jego palce ustawiły napięte ciało i
ramię pod dobrym kątem.
-
I teraz – jego głos był blisko mojego ucha, a ja zastanawiałam się dlaczego
doprowadzało mnie to do szaleństwa – Odbijasz nadchodzącą lotkę rakietą – jego
ramie ustawiło moje nad głową i powtórzyło ruch. – I teraz z większym
entuzjazmem, potem zrobisz sama – znów pomógł mi zrobić właściwy ruch, poczułam
jego obecność tak intensywnie, że moje serce nabrało nierównego tępa.
-
Nauczyciele też przychodzą na bal – mruknął z roztargnieniem w moje ucho,
drgnęłam.
-
Wciąż jesteśmy tylko nauczycielem i uczniem… ty… my… więc.. to nie wyjdzie –
wyjaśniłam jąkając się i starając spokojnie oddychać.
-
Tak naprawdę nie liczę się jako nauczyciel. Ale mogę skorzystać z darmowego bufetu,
więc dlaczego by nie przyjść? – jego usta ułożyły się w bezczelnym uśmiechu –
Hej El, rób to dalej, musisz się tego nauczyć.
Zdenerwowana
jęknęłam i opuściłam uniesioną rękę – Louis mogę to sama zrobić – mruknęłam i
uwolniłam się z jego pół uścisku.
Cofnęłam
się, uniosłam paletkę i zamachnęłam się. I znowu, dopóki nie miałam większej
ochoty.
-
Musisz bardziej wyciągnąć w górę, inaczej twoja lotka ciągle będzie wpadać w
siatkę – podszedł do mnie i stanął naprzeciwko. Jego ręka chwyciła mój nadgarstek
i chciał razem z paletką unieść do góry, ale cofnęłam rękę. Poczułam
ekscytujące mrowienie. Brawo.
-
Zrozumiałam to, dziękuje – po prostu skinęłam tylko głową i podbiegłam z
powrotem do Zayna.
-
I? Jak się masz? – usiadłam znów przy szpitalnym łóżku Niall’a i spróbowałam z
kieszeni torby wyciągnąć jego ulubiony batonik.
- Lepiej, jutro mogę iść do domu. Krwawienie i
siniaki zniknęły. – Jego głowa była owinięta w bandaż, tylko przez kilka miejsc
wystawały kosmyki jego pięknych blond włosów, które mogłam zobaczyć.
-
Cieszy mnie to – uśmiechnęłam się i wstałam, by rozsunąć zasłony.
Szare
światło zachmurzonego nieba rozświetliło tylko nielicznie pokój; znów zaczęło
padać.
-
Czy ty i Louis pokłóciliście się? – zapytał mnie, gdy wpatrywałam się zza okno.
-
Tak, dlaczego pytasz? – mruknęłam i zauważając kartkę, z migającymi światłami
podjeżdżającymi pod klinikę.
-
Przeze mnie? – jego głos załamał się trochę, spowodował to kaszel.
-
On jest winny, tego że tutaj jesteś Niall, mam też wszelkie inne powody by być
na niego zła.
-
Nie wiesz tego do końca, czy on naprawdę nasłał tych chłopaków na mnie – ciągnął,
skierowałam swój wzrok na przemoczonych rowerzystów.
-
Mimo to – przekornie skrzyżowałam ramiona na piersi i odwróciłam się.
-
Ellie, to co chciałem powiedzieć – kaszlnął na chwilę zasłaniając się ręką – Wy
naprawdę dobrze wyglądalibyście razem.
-
Oh, nie – jęknęłam cicho i potrząsnęłam szybko głową – Nie ty, proszę nie mów
tak, Louis i ja jesteśmy jak ogień i woda, sól i pieprz. Kompletne przeciwieństwa,
więc proszę nie mów tak.
-
Pyszny stek nie smakuje dobrze tylko z solą – uśmiechnął się szeroko,
wywróciłam oczami.
-
Myślisz tylko o jedzeniu, zgadza się? – musiałam się uśmiechnąć.
Zapadła
cisza, zamyślona usiadłam na stołek i żując swoją dolną wargę. Dlaczego tak
trudno zostawić innych ludzi. To nie tylko złamałoby serce innej osoby, nie,
złamałoby też własne. Nie mogę tego
zaakceptować, jak myślałam.
-
Możesz mi pomóc – głos Nialla przywołał mnie powrotem do rzeczywistości.
-
O co chodzi? – uważnie zwróciłam się w jego stronę.
-
Chodzi o jesienny bal – zaczął a ja uniosłam brwi. Natychmiast przypomniały mi
się słowa Liny, albo Louisa.
Nauczyciele przychodzą na bal…
Świetnie.
Jeszcze jedna możliwość, aby zrobić z siebie pośmiewisko. Chyba, że nie pójdę…
-
Na żadnym nie byłem. – Niall wykrzywił skruszony twarz – Jak zaprosić
dziewczynę? Co przyciąga? Jak właściwie przebiega taki bal w Anglii? Dokładnie
tak jak w Irlandii? – wyrecytował zaciekawiony.
-
Niall, tylko dla twojej informacji: nienawidzę bali, i też nie pójdę, dlatego lepiej
zawsze zapytać, czy dziewczyna, którą chcesz zaprosić, ma zamiar iść. Albo czy
czasem już z kimś nie idzie. W przeciwnym razie będzie to dość kłopotliwe. Oh tak – Lisi, każdy by teraz zauważył, że
mówisz to z własnego doświadczenia.
-
Okay? – Niall skinął prawie niezauważalnie głową. Jego ostatnie słowa dryfowały
w tle; przed moimi oczami pojawił się obraz, który niechętnie wspominałam.
Bas dudnił monotonnie w uszach, nie
mogłam nawet rozpoznać piosenki. Siedziałam ściśnięta między ludźmi, których
nawet nie znałam, było jasne, że impreza wymknęła się z pod kontroli. Co miało
być prywatną imprezą w kręgu znajomych Jamie’go, stawało się przeludnioną
katastrofą. Już dawno straciłam ochotę do zabawy. Nie widziałam Harry’ego przez
cały wieczór, generalnie nie widziałam nikogo, kogo znałam. Byli tutaj starsi
ludzie; Jamie świętował razem ze swoim
starszym bratem, który właśnie ukończył szkołę. Jutro jest ostatni szkolny bal
w tym roku, zanim skończy się ten semestr. Może Louis też tutaj jest. W końcu
to też jego ostatni rok.
Przez ostatnie tygodnie wiele
robiliśmy wspólnie i jakoś tak stawał się dla mnie coraz ważniejszy. Nie
oczekiwałam od niego, że chciałby być z dwa lata młodszą uczennicą. Kiedy
siedzieliśmy w sobotę w kinie, powiedział mi, że kupił wejściówki na szkolny
bal. Nie mogę opisać jak się wtedy czułam. W każdym razie byłam trochę
zdenerwowana. Jednak nie zapytał mnie o nic, co sprawiło, że byłam jeszcze
bardziej zdenerwowana. W końcu to może być tak, że on wcale nie chce iść tam ze
mną.
Łokieć, czarnowłosej dziewczyny
pochylającej się do stolika na którym stała shisha, wbił się w mój bok.
Zirytowana wywróciłam oczami i odchyliłam się tak mocno jak było to możliwe.
Mogłabym zadzwonić do mamy, żeby mnie odebrała, ale powiedziałam Olivii i Mary,
że tutaj zostanę, we trzy miałyśmy spać u M.
- Zagrasz? – czarnowłosa obróciła
się do mnie i wypuściła dym z shishy.
- W co?
- Truth or Dare – mruknęła i
zaśmiała się cicho.
- Nie, dziękuje.
- Elizabeth – ktoś zaśmiał się za
mną, więc odwróciłam się. Louis uśmiechnął się i przytulił mnie krótko. – Właśnie
dopiero przyszedłem, jak atmosfera?
- Mega – powiedziałam sarkastycznie
i wywróciłam oczami.
- No więc – urwał, żeby unieść butelkę
piwa, którą trzymał w ręce – może urozmaicimy tą atmosferę?
- Gry z piciem lub podobnie nie
liczą się – zły humor miał przewagę skrzywiłam się.
- Teraz potańczmy – pełen energii
wyciągnął mnie z korytarza do pokoju, w którym większość tańczyła. Powstrzymałam
uśmiech, gdy Louis odłożył butelkę piwa i entuzjastycznie zaczął luźnie
tańczyć. Był bardzo pewny siebie, co sprawiało, że uśmiechałam się jeszcze
bardziej.
- Talk dirty to me – przekrzyknął
dźwięki piosenki, zdumiałam się i odwróciłam. Ale potem zadałam sobie sprawę,
że on tylko śpiewał. Nie bądź krnąbrna Lisi, upomniałam się i sięgnęłam po
butelkę Louisa, żeby trochę się rozluźnić. – Jutro po raz ostatni zobaczę
szkołę, to uczucie jest wspaniałe! – uśmiechnął się i pochylił w moją stronę tak
abym mogła go lepiej zrozumieć.
- I? Jutro wszyscy schlani w trupa,
pojawicie się w szkole? – powiedziałam śmiało i napiłam się piwa.
Jego oczy uformowała się w półksiężyca, kiedy
się uśmiechnął. Jakoś tak… słodko. – Nie, jutro będę odważny i ośmieszę się
tańcząc walca.
Teraz pomyślałam. Chciał mnie o coś
zapytać? Może powinnam go o to zagadnąć, albo nie?
- Powiedz, Louis – zaczęłam próbując
krzyczeć wystarczająco głośno – Wciąż nie mam pary na jutro, a samej jakoś mi
się nie spieszy żeby iść, więc…
- Co? Nic nie rozumiem, El! – nic nie
rozumiejąc nastawił ucho. Skruszona westchnęłam krótko i pochyliłam się jeszcze
trochę.
- Pójdziesz jutro ze mną na bal? –
krzyknęłam głośniej i zakłopotana przygryzłam moją dolną wargę.
- Oh – było to jedyną rzeczą którą
powiedział. Moje, oczy rozszerzyły się trochę kiedy odsunął na jego twarzy
wypisane było zaskoczenie.
Cholera, powinnam tego nie robić.
- W zeszłym tygodniu zapytałem Sam –
wyznał po chwili, jego oblicze wyrażało współczucie.
- Okej – skinęłam głową i spuściłam
wzrok w ciemny grunt pod nogami.
Sam. Dlaczego nie? W końcu była w
tym samym wieku, i wcześniej byli już trzy razy parą. Tą relację on – off znali
już wszyscy w szkole.
- Przykro mi – powiedział cicho,
jego głos prawie tonął w innych odgłosach.
- Już okej – mruknęłam i
uśmiechnęłam się do niego krótko. Czy można teraz to nazwać koszem? Czy
dostałam właśnie pierwszego kosza? Jakie to smutne, Lisi.
- Jest mi naprawdę przykro, gdybym
tylko wiedział…
- Nie Louis, nie musisz się
usprawiedliwiać, to mój błąd – posłałam w jego stronę udawany uśmiech i
odwróciłam się. Z telefonem w ręku przebiegłam korytarz dzwoniąc do mojej mamy.
-
Czy ty mnie naprawdę słuchasz? – słowa Nialla sprowadziły mnie z powrotem na
ziemię. Lekko zszokowania odwróciłam się do niego.
-
Jasne, więc co? – zapytałam szybko i usiadłam.
-
Mimo to potrzebuje twojej pomocy – powiedział ostrożnie i zacisnął usta. – Nie wiem,
jak powinienem zapytać o to Linę.
-
Więc Lina?
-
Tak, właśnie ci mówiłem. Jutro chciała mnie odwiedzić, wydaje mi się że byłoby
idealnie zapytać.
-
Zgadza się – zawstydzona potrząsnęłam głową próbując brzmieć autentycznie. –Chcesz ją zapytać, wszystko jasne – powiedziałam bardziej
do siebie niż do niego – Jeśli chcesz możemy zrobić próbę? Wyobraź sobie, że jestem
nią – skinęłam do niego zachęcająco.
-
Dobrze – niepewnie przesunął wzrokiem między moimi oczami a własnymi rękoma –
No więc… Lina – uśmiechnął się krótko, co odwzajemniłam. – Z tego co mi wiadomo
nie masz partnera na jesienny bal, więc chciałem cię zapytać, czy chciałabyś
pójść ze mną? – jego głos stawał się coraz bardziej niespokojny gdy kończył
zdanie.
Skinęłam
– Tak chętnie. – Uśmiech wślizgnął się na jego twarz. – Ja… - przerwałam,
ponieważ drzwi do szpitalnej sali zamknęły się. Nie miałam pojęcia, że były
otwarte.
*o* mega hiper zajebisty
OdpowiedzUsuńmega hiper super, że się podoba :D
UsuńCo z blogiem o Niallu? :((
OdpowiedzUsuńPisze się, spokojnie :)
UsuńBo wyczekuje i wyczekuje na follow your hear ;) Świetnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńUwierz, że ja sama na to czekam ;) Dodam na pewno ponieważ zostało kilka rozdziałów, nie jestem teraz pewna ile, a do opowiadania mam ogromny sentyment <3
UsuńDziękuje ci ogromnie, czuje się świetnie dlatego że Ci się podoba i czekasz, to ogromnie miłe i daje lekkiego kopa żeby dalej szybciej spróbować się ogarnąć, całuję! :D